Zielonek
1 z 1
Biblioteka Publiczna w Zielonkach

Opis

„Smok Zielonek”

Każdego roku w Niedzielę Palmową mieszkańcy Zielonek, podkrakowskiej wsi położonej  w malowniczej Dolinie Prądnika, drżeli na myśl o tym, co przyniesie ów dzień. Ich obawy budził mieszkający w grocie na Podskalu trójgłowy smok Zielonek. To właśnie o tej porze budził się z zimowego snu i pustoszył wieś. Gdy nadchodziła wiosna i smok wyłaniał się ze swojej groty, zapełniał swój wielgachny brzuch jajkami ptactwa, wykradając je z każdego napotkanego gniazda. Do wioski przestały już od lat przylatywać ptaki, zagrożone było również ptactwo domowe. Bali się go także ludzie, ale nie było nikogo, kto mógłby powstrzymać obżarciucha.

Pewnej słonecznej, Kwietnej Niedzieli, kiedy dzieci wraz z zatrwożonymi rodzicami podążały            w kierunku wzgórza na Kapitule, aby poświęcić piękne, kolorowe palmy, młodzi chłopcy z Zielonek Jacek, Marek i Antek, postanowili rozwiązać odwieczny problem i stawić czoła bestii, jak zrobił to niegdyś Skuba na Wawelskim Wzgórzu, w pobliskim Krakowie. Tym razem to los Zielonka miał się zupełnie odmienić.

Tradycja tego dnia, zrodzona w XVI w., nakazywała chłopakom z Zielonek i sąsiednich Bibic, poczernić sadzą twarze, nałożyć wysokie słomiane czapy, wziąć do ręki laski i kosze, narzucić  baranie serdaki i wyruszyć od domu do domu, by śpiewając krotochwilne śpiewki prosić o drobne datki i łakocie. Dziś mieli stać się pucherokami, jak drzewiej średniowieczni żacy.

„Pucheroki, niboroki po Zielonkach chodzą

I śmieszne oracyje gospodyniom głoszą.

A gadają, gadają laseczkami stukają,

Od domu do domu do drzwi pukają”.

Barwną tradycję wykorzystali przyjaciele, by nie wzbudzając niczyjej uwagi zmierzyć się                   z Zielonkiem. Czapy pucheroków z czasem stały się bardzo kolorowe, chłopcy wykonywali je z barwnej bibuły, ale Jacek wciąż mógł chwalić się starym, słomianym cudem swojego taty. Serdaki były za duże, ale przewiązali je powrósłami ze słomy i nie było widać, że to też własność taty lub dziadka. Tego dnia Jacek, Marek i Antek byli pucherokami jak się patrzy.

            Wyruszyli na Podskale pełni zapału, ale też bardzo przejęci. Chociaż każdy z nich udawał odważnego, w środku czuł, że wyprawa do jaskini może być dla nich niebezpieczna. Nikomu nie powiedzieli o swoim szalonym pomyśle.

Kiedy podeszli pod grotę, usłyszeli dziwne, dziecięce zawodzenie. Wydawało im się, że w środku jest małe dziecko, które padło ofiarą smoczyska. I kiedy już przerażeni mieli brać nogi za pas, obawiając się         o swoje życie, z ciemności wyłoniła się zapłakana, jedna z trzech głów Zielonka. Chłopcy stanęli jak wryci, nie wiedząc co o tym myśleć. Stali tak i wpatrywali się, jakby nie w tego potwora, którego wszyscy się bali, tylko młodszego kolegę, którego ktoś skrzywdził, albo który właśnie rozbił kolano. Mieli bowiem przed     oczami pokornego, przepełnionego smutkiem i żałością zielonego stwora z połyskującym brzuchem, hałaśliwie brzęczącym, długim ogonem, którym zaczął radośnie poruszać na widok kolorowych przebierańców.

Antek odważnie rozpoczął rozmowę chcąc dowiedzieć się, co jest przyczyną tak rzęsistych łez. Zielonek nieśmiało zaczął swoją opowieść o poszukiwaniu przyjaciół, ucieczce dzieciaków oraz ptasząt na jego widok i o złości, jaką te ucieczki wywoływały u niego. To właśnie z wściekłości niszczył ptasie gniazda. Poklepywany po brzuszku i głaskany za uszami smok Zielonek, okazał się przyjaznym stworzeniem, pragnącym tylko ciepła i radości, jaką mogli dać mu ludzie. Marek wpadł więc na pomysł, by Zielonek dołączył do ich pucherokowej paczki i tego dnia razem z nimi wyruszył z oracjami do dobrych gospodyń po jaja i łakocie. To miała być świetna okazja, by pokazać mieszkańcom prawdziwe, dobre i przyjazne oblicze smoka. Pomyśleli o wszystkim, przynieśli niedawno zrobione w szkole stożkowe czapy. W pobliżu znaleźli wielką gałąź i wręczyli smokowi jako laskę, a z jego groty wyciągnęli stary, ogromny kożuch, który Zielonek założył na grzbiet. Przepasali go powrósłem i zaczęli próby śpiewu. I tu znowu niespodzianka, smok szybko uczył się oracji, a głos jego niósł się hen w dal. Wówczas koledzy przekonali się, że Zielonek potrafi pięknie śpiewać. Ucieszyli się, że będą mogli chodzić po pucherach z takim kompanem.

By nie odstraszyć ludzi, Jacek i Marek szli przodem, a za nimi Zielonek z Antkiem  w koszu, radośnie stukając laską.

„ A jo mały pucherocek, wylozem na pniocek.

Z pniocka do dołecka, zabiłem robocka.

A z tego robocka, baran i owiecka…”

 Przystawali przed domami zachęcając gospodynie do wyjścia, a te widząc radość na buziach chłopaków i wszystkich trzech pyskach smoka, z ochotą napychały kosze samymi smakowitościami, za co pucheroki oraz Zielonek śpiewnie dziękowali.

Tak to smok, budzący strach w wiosce nad Białuchą, zaskarbił sobie życzliwość ludzi, ale nie tylko. Już parę dni po tym zdarzeniu, do wioski zaczęły przylatywać bociany, jaskółki, skowronki i inne ptactwo. Bestia, której dotąd wszyscy się bali,  została ich najlepszym przyjacielem.

Tradycja chodzenia po pucherach, jest żywa do dziś i każdy kto odwiedzi Zielonki w Niedzielę Palmową, przekona się o tym, a może nawet i odnajdzie na Podskalu smoczą grotę.....

„Dziś kwietna niedziela, od rana do wieczora

Chodzi po Zielonkach pucheroków wiela.

Stukają, pukają, mowy wygłaszają

Gdzie dobra gospodyni, łaski wypraszają”.

 

Magdalena Rogowska i Marzena Gadzik-Wójcik